Relacja powstała x lat temu, zamieściłem ją tutaj dla tych, którzy znają mnie z tamtego okresu.
BoBeR jak zwykle katuje klawiaturę (a co innego miałby robić w pociągu?). Podróż z Sosnowca do Kielc (miejsce przesiadki) przebiega bez szczególnych wydarzeń, nie licząc zaciętych drzwi wyjściowych w całym wagonie, przez co kilka osób kontynuowało podróż ponad plan :( W Kielcach zaopatrzyliśmy się w potrzebne produkty żywnościowe i czekamy na pociąg do Warszawy. 18-08-2006 00:01
Jedziemy do Stolicy w gęstej, dymnej atmosferze. Kilku chłopaków zapaliło sobie koło WC i po prostu ich nie widać, a tłok w pociągu taki, że uciec nie ma gdzie. Znaleźliśmy jednak przedział. Siedzimy i wszyscy wpatrujemy się w demo wyświetlane na ekranie Rafowego laptopa, zajmującego miejscówkę na przeciwległej kanapie, między ziewającym staruszkiem, a wyraźnie speszonym młodym grafikiem reklamowym spod Zakopca. A my rozmawiamy o różnych technicznych i mniej technicznych aspektach scenowania i komputeryzacji w ogóle, co sprowadza na nas co najmniej dziwne spojrzenia. Droga zaczyna się chyba powoli dłużyć, bo już zbieramy się do wyjścia. Jak się później okaże, o jakąś godzinę za wcześnie, ale co tam, przynajmniej nie dusimy się w tym przedziale. Po produktach zakupionych w Kielcach ani śladu. Drzwi od WC się zamykają tylko, jeśli je unieść, ale widać nie wszyscy doszli do tego wniosku. Ludkowie przychodzą dwójkami. Jeden robi, co trzeba, a drugi trzyma drzwi. A, co ich będziemy z błędu wyprowadzać :P Szkoda, że Raf cały czas bawiący się kamerką, nagle swej zabawy zaprzestał i nie sfilmował owych zmagań z techniką. O mało nie wysiedlibyśmy sobie stację wcześniej. Zaraz hamujemy, więc dokończymy już na party placu. 18-08-2006 00:39
Po długich bojach z mapą dotarliśmy na party, do akademika o wdzięcznej nazwie „Alcatraz”. Kłopot w tym, że każdy miał własną koncepcję na zorientowanie naszej drukowanej mapy z mapami zamieszczonymi w ufundowanych przez zarząd stolicy gablotach. W międzyczasie dotarliśmy nawet z powrotem do Dworca Centralnego. Potem zgubiłem polara, co wprowadziło kolejny delay. Po dotarciu do akademika Raf próbował się włamać na party place zanim doszedł do wniosku, że trzeba zapytać któregoś z posiadających telefony uczestników, jak się tam dostać. Okazało się, że w tym roku nie da się włamać i trzeba prosić za każdym razem strażnika, aby pozwolił wejść od drugiej strony.
Trochę się zawiodłem wchodząc na teren. Jedynym, który w ogóle siedział przy kompie był niezmordowany Volcano. Kodził do trzeciej, zanim nie poszedłem spać, a podobno do czwartej siedział, a reszta hałasowała. Po prostu party place zasłane było flachami, a wiara darła japy i puszczała SID'y ile fabryka dała, tak że nawet nie było słychać chrapania BlackLighta, który spał tuż obok. Ale rano zaczęła się regularna robota przerywana jedynie okrzykami „o k… mój łeb”. Część, zaś ekipy wybrała się na zwiedzanie Warszawy. Od samego świtu kodują Fenek i Volcano, reszta ogląda dema, konsultuje prace różne. Sobota po południu:
Mała wycieczka na dworzec z Ramosem przeciągnęła się do ponad godziny. To, co zwraca uwagę w Warszawie to to, że co chwilę woń daleko odbiega od higienicznego standardu do jakiego przywykłem na Śląsku :) Smród taki, że każde przekleństwo byłoby na miejscu. Poza tym właściciele BMX i innego wyczynowo-miejskiego sprzętu chyba za wesoło tu nie maja. Płasko jak na boisku, nawet krawężniki jakieś takie mizerne. Dla pieszego też odmiana. Chyba jeszcze nie dojrzeli do instalowania na przejściach świateł sterowanych przyciskiem. Zwykła chamska czasówka, chociaż trzeba przyznać, że przynajmniej czas przeznaczony dla pieszego pozwala na przebycie całej szerokości jezdni bez biegania. I w dodatku nie ma się gdzie załatwić!!! A wejściówka do toi-toi'a kosztuje tyle, co doba w dobrym hotelu. I tu powraca wątek roztaczającej się po centrum stolicy woni. Hałaśliwie i wszędzie daleko. Musiałbym sporo przywykać do takiego układu miasta.
Widać mały świt na scenie - przyjechało 3-ch chłopaków, którzy nie pamiętają już naszych wspaniałych czasów, ale dzielnie walczą ze swoimi komodami. Raf wybitnie im w tym pomaga zajmując się ich sprzętem. Powoli zmienia się chyba charakter takich zjazdów. Tym razem było 6 notebooków/laptopów. Czyli niemal na równi z 64'kami. Jeden z nowicjuszy przytargał C116, Timexa 2048 i Amigę, ale o niej za chwilę. W międzyczasie dojechało jeszcze kilku ludzi, deadline się przeciąga, bo wszyscy jeszcze pracują, a wiadomo, że im bliżej do deadlinu, tym dalej końca roboty.
Klimat staje się powoli coraz bardziej komodorowy :) Raf składa muzykę, piętro wyżej w wynajętym za 38 zeta pokoju - burżuje, czyli Data i V-12 też ostro kończą kosmetykę swojego produktu. Przez cały czas trwa też turniej nieśmiertelnej Bombmanii 4-player. Co chwilę ktoś odpoczywa od prac scenowych wysadzając innych ile wlezie.
Przy okazji miałem okazję poobsługiwać wzbudzający zainteresowanie tekturowy joypad. A propos nietypowego sprzętu, na party przywieziono co następuje: Volcano - reset stacji dysków wykonany z połowy tubki po musujących witaminach, wygląda jak zapalnik :) Poza tym Amiga 600 przebudowana tak, aby zmieściła się w kartonowej teczce dla pierwszaków i stanowiła coś „prawie jak laptop”. Ktoś elektronikę zasilacza umieścił w opakowaniu do złudzenia przypominającym pół kostki masła, z wygrzebaną po części zawartością. Po prostu silikon wygląda łudząco dobrze w tej roli. Oczywiści inne drobne przeróbki też są, ale te właśnie wzbudzają największe zainteresowanie. Jeszcze jest IDE64 Fenka, który to owinął swój kontroler folią styropianową i taśmą klejącą. Trzeba te skarby techniki uwiecznić na zdjęciach, bo niestety nie wyglądają trwale. Chociaż… prowizorka, to podobno najtrwalszy polski produkt. Aha, ów papierowy joypad ma śrubkę, którą trzeba co chwilę dokręcać i wygląda to jak kalibracja, jak słusznie zauważył Jammer :) Całość ogólnie przypomina kształtem kromkę z dodatkami.
W międzyczasie przybyła Cobra, której udało mi się klepnąć najlepszą fotkę na całym party; „Cobra spowita aurą tajemniczości”, czyli dymem z papierosa, od którego odbiło się trochę światła z lampy błyskowej.
Miejsce tradycyjnego na NP turnieju piłkarskiego „Kick off” zajęły rozgrywki przy stole z piłkarzykami. Pogody się nie wybiera… ale filmik z widowiskowym golem mam zrobiony. 21:10
Do kompotów coraz bliżej, BlackLight z Cobrą zbierają i opisują stuff. Część jeszcze w przygotowaniu. Projektor chwilowo wyłączony, nie może przecież przepalić się przed prezentacjami, dla nich w końcu się tu zebraliśmy. Przytargał się Spider, Reiter też przed chwilą doszedł. Czyli cała Apidya jaka przybyła na Northa siedzi przy jednym stoliku.
Spider się przyczepił (BoBeR ryczy jak bóbr oddając klapaturę pająkowi):
Z racji faktu, że jechałem pociągiem ze Szczecina o godzinie 23-ej, na party dotarłem w godzinach porannych i do czasu otwarcia pp zbyło mi kilka godzin, które poświęciłem na odszukanie sklepów z jedzeniem i alkoholem, które znajdują się w pobliżu. O godzinie 12-ej (organizatorzy się spóźniali) dołączyli nowi partyzanci (gdyby nie fakt, że to pogrzeb sceny C64 [*], to z racji wieku nazwałbym ich młodą krwią polskiej sceny). 22:10, Bober wyrywa klapaturę Spiderowi :P
BlackLight z Prezesem dwoją się i troją, żeby spędzić bydło na kompoty. Ktoś inny próbował tego dokonać za pomocą okrzyku „Ej, stulejarze, kompot Wam wystygnie”. W końcu udało się wszystkich zebrać i zaczęło się coś, co miało w zamyśle przypominać minutę ciszy, jako że NP10 miało być pogrzebem polskiej sceny C64 [*]. Potem już jak z płatka. Prawie…
Pierwszego zaka puszczono w czasie minuta dwadzieścia z groszami, co wywołało ogólne oburzenie, sam jednak zak prezentował się nadzwyczaj dobrze. Jedenaście muzyczek pozostawia niestety lekki niedosyt.
Reakcja na reflextracker compo zgodnie z oczekiwaniami alergiczna. Pierwszy - klasyk, paru ludków pomachało włosami. Ktoś darł koparę próbując chyba zagłuszyć sprzęt będący na wyposażeniu, jakby nie było, dyskoteki. Drugi niestety komuś nie wyszedł. Po prostu zęby bolały. A szkoda, bo sam wybrany utwór był świetny. Za to dla samego trzeciego sampla warto było do stolicy przyjechać. Ludkowie bili brawa (kobiety mdlały, a zdezorientowane dzieci, nie mogąc znaleźć autora dzieła, rzucały kwiaty w stronę głośników). Ogólnie jakość sampli w RT compo prezentowała cały wachlarz możliwości twórców :) BTW w ostatecznej rozgrywce RT, który wywołał najbardziej alergiczną reakcję zajął drugie miejsce, bo autor pierwszego zagłosował na swoją pracę.
Grafiki prezentowały się tak różnie, że w zasadzie trudno było ocenić. Specjalne brawa dla BlackLighta z okazji pierwszej pracy wystawionej na compo.
Szybko i efektownie weszło 4-kilowe intro Vipera, chociaż troszkę sypnięte na końcu. Szczegół, chociaż autor miał do dyspozycji jeszcze chyba ze 2 bloki.
Teraz, co następuje w kategorii demo: „Industrial Terror” Tropyxu, w większości wektorowe. Potem Arise, demko naprawdę miodne z motylkiem na końcu :) Kto był, ten wie, reszcie polecam przejrzenie stuffu z party. Volcano się niestety nie wyrobił, chociaż 2 dni siedział nad tym równo, odrywając się tylko na łyka oranżadki lub na konsultacje, głównie z Jammerem. Ostatecznie pokazał demo nieposkładane do końca, w 2-ch kawałkach. I tak było co podziwiać. Jednak jego nota punktowa, chociaż trzecia, nie była jakoś drastycznie niższa od pozostałych. Volcano pokazał superszybki płonący wektor w czasie rzeczywistym, bez żadnych prekalkulacji. Ktoś, co prawda, próbował dobić autora, lecz temu wystarczyła odzywka: „Napisz szybszy, to pogadamy” i krzykacz się zmył.
Następuje spore rozluźnienie. Organizatorzy na gwałt szukają kompa z arkuszem kalkulacyjnym do przygotowania wyników (Geo Calca nie łaska odpalić? :P). Prezentacja wyników odbywa się szybko, najdłużej trwa wybieranie nagród, jako że organizatorzy kwestie rozdziału łupów pozostawili zwycięzcom. Mowy dziękczynne zwycięzców wygłaszane, do wręczanego z użyciem siły mikrofonu, nie przekraczały rozmiarem 1-go bloku :P
Po kompotach lud zajął się trochę swobodniejszymi zajęciami. Część wyciągnęła naczynia ze złocistym trunkiem, inni przygotowywali się na Crazy compos. Człek jeden wyjął absynt własnej produkcji, z którego to natychmiast uczyniono pierwszą konkurencję. Chodziło o to, aby po wypiciu każdej (niedużej) porcji tego podobno ściskającego gardło trunku powiedzieć parę słów do mikrofonu. Niektórym odbierało mowę, inni chrypieli, natomiast Creshowi i mnie kolejne porcje nie przeszkadzały w publicznej prezentacji zalet napitku. Potem jeszcze Wino compo, którego bodajże jedynym uczestnikiem był Warlock - twórca tytułowego napoju. Za to z jaką gracją i szybkością :P
Ale co tam - koniec dojenia, robimy karaoke. Wpierw jakaś odmiana lokalna - karaoke acapella. Ktoś zakrzyknął, że ma śpiewać Grzesiu Turnau, wskazując na Kisiela, ze względu na spore podobieństwo do znanego pieśniarza. I odtąd zaczęła się jego burzliwa kariera. Kiedy tylko puszczał mikrofon, cała sala skandowała „Grze-siu Tur-nau!” po n-razy. Tak, więc nie dano dojść do słowa komukolwiek innemu. Potem prawdziwe karaoke (w międzyczasie 60x okrzyk wieczoru). Muzyka puszczana z komcia, tekst na grzybie. Nieprzygotowani na użycie profesjonalnego podkładu bez linii melodycznej uczestnicy troszkę knocili (wszyscy). (32 okrzyki wieczoru przerywały każdą czynność) Po chwili zająłem scenę wraz z Volcanem, którego jednak szybko musiał zastąpić wywoływany przez rozwścieczony tłum Kisiel. Przepraszam - oczywiście Grzesiu Turnau. Po kilku utworach w naszym krzywym wykonaniu tłum opuścił salę :)
Część już spała, reszta rozmawiała o minionym dniu. Przy okazji dokładnie przejrzano votki, co zmieniło nieco wyniki. Jako, że ktoś na siebie oddał głos z aż 11-ma punktami, uknuto przykazanie jedenaste: „Nie będziesz votek cheatował”. Ranking cheaterów ułożył się następująco: 1 miejsce, 2 cheaty - Murdock/Tropyx 2 miejsce ex-aequo Warlock i Raf, po jednym cheacie.
W zasadzie reszta wieczoru upłynęła na wspominaniu starych dziejów sceny i puszczaniu starych dem, przy czym ilość zdolnej jeszcze do jakiegokolwiek czynu braci malała liniowo. Około piątej pożegnałem kładącego się spać Prezesa, który resztkami sił próbował nadmuchać swój materac, co z resztą szło mu wybitnie długo z racji tego, iż materac część każdej porcji powietrza oddawał. Wspomniany pan odmówił przyjęcia pomocy w zmaganiach z materacem, więc nie pozostało mi nic innego, jak sfotografować ową walkę. Parę godzin wcześniej w sypialni BlackLight położywszy się spać (jako kulturalny człowiek zrobił to po cichutku), obudził kilku kolegów już po pierwszej przymiarce do nocnego piłowania. A chrapać chłop potrafi… Obejrzałem jeszcze sporą garść demek, zrobiłem parę zdjęć i około 6-ej rano wyprowadziłem Cresha na spacer, klepnąwszy jeszcze parę dodatkowych fotek okolicy.
Całe party przebiegło spokojnie, lud zachowywał się kulturalnie, pił przyzwoicie i nie rozrabiał :) Można było zostawić kompa (niektórzy mieli w końcu warte parę tysięcy nootebooki) na stole i wyjść na miasto - nikt się na sprzęt nie połasił. Konia z rzędem temu, kto znajdzie drugą taką imprezę.
Końca party nie doczekałem z racji tego, że o 8-ej musieliśmy z Rafem i Ramosem wyjść na pociąg powrotny. W pociągu zaś nic ciekawego się nie wydarzyło. Na uwagę jednak zasługuje pierwsza klasa, jaką charakteryzował się przedział 2-iej klasy :)
Koniec i bomba, kto tam nie był, ten trąba.
[*] przyp. (zg)red. - North Party 10 miało być oficjalnym pogrzebem polskiej sceny C64, ale nie wyszło :D
BoBeR/Apidya
Poniżej znajduje się mały słowniczek pojęć, które pojawiły się w tekście - dla niewtajemniczonych w sprawy C64, czy scenę w ogóle.