Fabryka Maszyn Dziwnych
Nie po to rodzimy się różni, żeby jeździć seryjnymi pojazdami.
Pokaż stronę
Odnośniki
Ostatnie zmiany
Menadżer multimediów
Indeks
Zaloguj
Szukaj
Szukaj
Pokaż stronę
Odnośniki
Ostatnie zmiany
Indeks
Zaloguj
Ta strona jest tylko do odczytu. Możesz wyświetlić źródła tej strony ale nie możesz ich zmienić.
W dniach 26.06-04.07 zaszyłem się na Polanie Wały w Beskidzie Wyspowym, czyli w miejscu zapomnianym przez wszystkich poza quadowcami i Badziołkiem - opis później. W ramach kursu przewodnickiego należy przynajmniej raz uczestniczyć w rozbijaniu bazy namiotowej, bazować (prowadzić ją) przez tydzień i raz być na zwijaniu. Dwa pierwsze punkty spełniliśmy z kol. Kazimierzem za jednym zamachem. PIerwszy tydzień bazowania jest dla mnie o tyle atrakcyjny, że baza jeszcze nie do końca stoi i wiele rzeczy trzeba dokończyć, usprawnić, naprawić, wymyślić itp. 9 dni upłynęło więc pod znakiem siekiery i kombinerek. Zacznę od wyjazdu, bo już tutaj sporo się działo. W czwartek wieczorem objuczyłem mój jednoślad dwiema sakwami, z przodu pod reflektorem zamocowałem namiot, do kufra tylnego kask i ubrania ochronne dla pasażerki. Pojechałem tym jucznym sprzętem w piątek do pracy. Na parkingu wyglądał jak mały TIR. Ponieważ na autostrady wjeżdżać mi nie wolno, a w dodatku z Tychów miałem zabrać pasażerkę, wybralem trasę Katowice-Tychy-Oświęcim-Wadowice-Mszana Dolna i dalej wioskami na miejsce. Pasażerka spakowała się w plecak, który idelanie siedzi na półce po zdemontowaniu kufra. Zestaw 2 ludzi + bagaże + namiot to dla motorka 50cc sporo. W dodatku jechaliśmy w góry, gdzie wzniesienia miejscami zmuszają do redukcji biegu na 3 lub nawet 2. Do Makowa Podhalańskiego trasa przebiegała zgodnie z założeniami, średni przebieg godzinny okolo 50 km. Tu zaczęły się schody, a w zasadzie podjazdy. Beskid wyspowy ma to do siebie, że nie tylko szlaki, ale i drogi mają dużo większą sumę podjazdów niż pozostałe Beskidy. W dodatku w Mszanie Dolnej pomyliłem drogi i pojechałem trasą 28 do Limanowej, zamiast skręcić. Tak więc na miejsce dotarliśmy około północy, po ciężkiej dla pojazdu wyrypie, w dodatku we mgle i deszczu, sporo czasu na “dwójce”, nadrobiwszy niepotrzebne 70 km. Dobrze, że zabrałem ze sobą dodatkową dmuchawę na 12V, którą gdzieś w trasie podłączyłem na szybko do chłodnicy. W oryginale sprzęt nie dojechałby nawet do Mszany, po prostu by się zatarł. Mocowanie okazało się na tyle skuteczne, że chłodnica nadal istnieje sobie i spełnia zadanie w upale. Nie chcąc zbytnio kombinować rozbiliśmy namiot na polu biwakowym między rzeką a szosą, co skutecznie zabiło marzenia o spokojnym poranku w górach. Wstawszy zwinęliśmy szmaciany pałacyk i przepakowaliśmy zawartość sakw do mojego plecaka, pozostawiając motór oparty o jakąś szopę pod plandeką. Na bazę dotarliśmy w sobotę około południa. Część osób już tam była, jeden NS prawie rozbity, w piecu huczało. Rozbiliśmy ponownie namiot i zabraliśmy się do prac wszelakich. A było co robić. Odnawianie tbliczek, znoszenie zapasów drewna, naprawa i cerowanie namiotów bazowych, malowanie wiaty itp. Zabrałem się za żmudną i jak na warunki polowe precyzyjną pracę - otóż do plastikowych półek zabrakło rurek. Trzeba było dorobić 16 prostych patyków, każdy zakończony 2 ścięciami o określonych średnicach. Wieczorem gotowanie pulpy i tradycyjne już moje rękodzieło, czyli łyżki z dekielków od puszek po konserwach. W niedzielę od rana prace wszelakie. Z tą jednak różnicą, że zasoby ludzkie malały zamiast rosnąć. Chłopy zabrały się “śmiało i bez przytomności” do budowy kolektora słonecznego z peszla, co przy odrobinie fantazji powinno się udać, ale nie w tyle osób. Tak więc prysznic pozostał zimny, choć zasilany całkiem żwawym strumykiem ukopanym z podmokłej łąki.Baza oficjalnie została otwarta. Do poniedziałku został między innymi Borowik z Borowikową. Dzięki jego pomysłowości i pracy nad bazą na strumieniu mamy całkiem spory zbiornik wodny, który powinien zasilić kuchnię nawet w największe upały. W ciągu tygodnia ruch turystyczny w zasadzie nie istniał, mieliśmy więc czas na dokończenie rozbijania. Wraz z Kazikiem i Michałem na bazie zostawiliśmy: * rynny na tylnym daszku * naprawiony obieg dymu w piecu * kolektor słoneczny z beczki * dodatkową tamę na strumieniu przy kuchni * półki * żerdki nad piecem * tablicę informacyjną na Gorcu * tablicę informacyjną na Mogielicę, wg wzoru PTTK * nowe i naprawione schodki na stromiznach zielonego szlaku * kazikową łopatkę do naleśników * oraz garść innych wyników majsterkowania, a także spis robót dla następnych bazowych, coby się za bardzo nie nudzili. Łopatka wymaga dodatkowego opisu. Wykonaliśmy ja ze starej rączki od patelni i pokrywki od puszki z konserwą, a zamiast nitów użyliśmy uciętych gwoździ, zaklepanych siekierką. Urządzonko sprawuje się jak fabryczne, w dodatku klimatem nie odstaje od innych bazowych wynalazków. Nie obyło się bez nieproszonych gości. Po pierwsze Badziołek - sprytna popielica, która jest w stanie rozpracować zabezpieczenia lodówki i pozbawić bazowego zapasów. Ważącego kilka kilogramów kamienia gryzoń nie był jednak w stanie odwalić, więc przynajmniej z tym mieliśmy spokój. Badziołek to jednak tylko bazowy folklor w porównaniu ze zmotoryzowanym tałatajstwem, które pcha się na szlaki. Bazę regularnie odwiedzało 2 matołów - bez kasków, dodatkowo zasilonych innymi niż benzyna substancjami lotnymi, którymi lekko zalatywali. Quadem wjechali na część przeznaczoną na NS-y przejeżdżając pod ich naciągami i po nowym namiocie typu Gawra. W środę dokonali w ramach zakładu z innymi szkodnikami rzeczy dotychczas niemożliwej. Wpakowali się quadem i crossem na bazę przez zielony szlak, który nawet dla pieszych jest wąski i niezbyt wygodny. Przy okazji zniszczyli kilkanaście schodków dla pieszych, rozzryli oponami dno jaru E. Kudelskiego i usiłowali za pomocą wciągarki pokaleczyć buka. Na szczęście dla drzewa wyciągarka padła. Ten na quadzie o mało się nie zabił staczając się bokiem po zboczu. Ale quadowcy to organizmy (cytat z komentarza turysty) “odporne na wiedzę i trudne do zajebania”, więc w końcu wpakowali się na polankę rozjeżdżając kilka młodych drzewek. Niestety to miejscowi, więc w trosce o bazę (zimą wiata płonie niezwykle szybko) utrudnialiśmy im życie tylko nieznacznie, udając przy okazji, że tego nie robimy. Borowik uknuł powiedzenie, które chyba wejdzie do kołowego kanonu - KŁADŹ QUADOM KŁODY. Ze zmodyfikowaną pisownią (Quadź quadom quody) pojawiło się ono na propagandowym plakacie autorstwa Izy, przedstawiającym leśną sowę trzymającą w szponach urwany łeb quadowca. Trzeba będzie pogadać z leśniczym, który też ma z tymi szkodnikami na pieńku, żeby ściął kilka większych suszków i przypadkowo obalił je na ścieżki. Kazik gotuje świetnie i niesztampowo, więc mieliśmy okazję spróbować m. in. rewelacyjnych “Placków rosohatych”. W czasie misji “z tabliczką na Gorc” zobaczyliśmy inną tabliczkę informującą o dojściu do bazy namiotowej. Prawie normalna PTTK-owska tabliczka z czerwoną strzałką oznaczającą kolor szlaku i napisem “Baza namiotowa Wisłoczek. 68h”. W niedzielę Kazik wśród odwiedzających bazę spotkał swojego poprzednika, również kierownika w tej samej kopalni, w dodatku noszącego to samo nazwisko. Jaki ten świat mały i powtarzalny :) Bazowanie zakończyło się ciekawym wynikiem finansowo-statystycznym: Turystów z darmowymi noclegami (wraz z rozbijaniem bazy) - 48 nocy Turystów z noclegami płatnymi - 2 Zysk z noclegów - 14 zł “Datki na herbatki” - 31 zł. Nawet komary nie dopisały w tym roku, z czego akurat byliśmy niezwykle kontenci. W niedzielę 4.07 Spóźnieni przybyli na bazę nasi zmiennicy. W powrotną drogę wyruszyliśmy więc z trzygodzinnym opóźnieniem. Droga powrotna przebiegała bez większych niespodzianek. Odpaliłem silnik o 17, dojechaliśmy o 21. Po drodze nie spotkaliśmy tym razem szalonych TIR-owców mijających motocykle “na lusterka”, a korki dawały się zgrabnie omijac na zaskakująco szerokich i głądkich drogach podrzędnych. Jako, że oszczędzając masę tankowałem minimalnie (kilka z 18 dostępnych litrów), przed Wadowicami musiałem skręcić na jakąś stację. Nie mieli etyliny 95, ale dystrybutor oleju napędowego działał, więc podkarmiłem moje jeździdełko paliwem dla “klekociaków”. O dziwo na tej diecie (ON i 95 1:1) zwykły benzynowy silnik szedł całkiem żwawo, w dodatku nie wykazując żadnych oznak przegrzania itp. Ścigając się z burzą na wysokości Oświęcimia dostarliśmy szczęśliwie do Katowic. Dla wybierających się na Polanę Wały kilka uwag: * pamiętajcie o zabezpieczeniu pieczywa przed Badziołkiem * nie liczcie na sklep w Białym - zamknięty. Weźcie ze soba odpowiednią ilość zapasów. * quadźcie quadom quody * aha, uważajcie na dziki. Pod Krzystonowem widzieliśmy rodzinkę 2+8