Dać kosza Rometowi K125 - trzeci raz
125 cm3 z wózkiem bocznym? Jasne, da się! Finalna wersja zaprzęgu, po wielu przemianach, przebudowach, pomalowana na taki kolor, na jaki chciałem:
2017: Jedyna wada tego zaprzęgu, to że nie ma sensu dalej go przebudowywać. Jest tym czym miał być, a ja potrzebuję mieć przy czym dłubać. Postanowiłem go sprzedać i wybudować kolejny. Możesz go mieć za cenę półtora nowego K125 :)
A oto historia:
Drugą wersją kosza, po Wielkiej Przemianie jeździłem ponad rok. Niepomalowana gondola, brak kilku drobiazgów i nietypowy (choć wygodny jako półka) prawy błotnik błagały o jakieś zabiegi upiększające.
Całość, choć mechanicznie była lepsza od wielu fabrycznych motocykli, ilustrowała powiedzenie o bosym szewcu (mój po lewej, moja produkcja dla kolegi - po prawej):
Ciągle odkładałem decyzję o pomalowaniu wózka i „zrobieniu motocykla na bóstwo”. Opóźnienie potęgował fakt, że Hefajstosa też zaliczamy do bóstw :)
Pretekst nie starcza, musi być powód
We wrześniu 2015 wracając na skróty przez jakieś nieużytki, przydzwoniłem ramą kosza w słupek graniczny. Zaprzęg wciąż jeździł prosto, ale gondolę mogły zamęczyć dodatkowe naprężenia. Tak wyglądała rama po strzale (zwróć uwagę na różnice przekątnych):
Efekt prac
Wykonałem nową ramę, eksperymentalne zawieszenie z poziomym amortyzatorem o zmniejszonym skoku i zwiększonej sile, dodałem ładny, okrągły błotnik. Teraz widać też obramowanie otworu wejściowego do wozu, zapobiegające rozepchaniu go i dodające brakującą rurkę do wsiadania. Nowy schodek pasażera, gdybym znów uderzył w z podobną siłą w słupek, pognie się, oszczędzając ramę. Taka „strefa zgniotu”. Przy nacisku z góry jest jednak zupełnie sztywny.