Fabryka Maszyn Dziwnych

Nie po to rodzimy się różni, żeby jeździć seryjnymi pojazdami.

2008, początek motoprzygody, czyli "jak nabyłem Komarka"

Od maja przymierzałem się do kupna czegoś z silnikiem. Miało prawie nie palić i nie zruinować mojego budżetu, reszta parametrów na drugim mijejscu. Po analizie wielu modeli wybór pada na Komara, koniecznie z pedałami i raczej bez resorów z tyłu, bo lżejszy. Wrzesień. Dostałem od znajomego widomość, że jego kolega w Koninie ozsprzedaje garaż pełen takich zabytków. Jako, że wystawił na Allegro, to obejrzałem, KupTeraznąłem i postanowiłem wybrać sie po wynalazek osobiście. Nie mając nikogo znającego się, kogo miałbym zabrać, zabrałem wyniesioną z rozmów wiedzę i moją intuicję. Oraz narzeczoną, żeby było weselej.

W piątek wieczorem wsiadam w Katowicach w pociąg, po 7 rano jestem w Koninie. Motórek dość ładny, choć nie wypicowany. Kolo próbuje mi pokazać, jak to cóś uruchomić. Nie pali. Po godzinie wiem już gdzie jest, jak działa i jak się czyści gaźnik. Wsiadam sam. Wiem teoretycznie, że np. sprzęgło powinno się łączyć, kiedy silnik już się kręci. Odpaliło, jadę, ale jakoś kurna powoli. Kolo mnie z buta dogonił i rzecze: TO MA DWA BIEGI, GŁĄBIE. Rzeczywiście. Coś mnie tknęło, żeby rozsprzęgnąć przed zmianą (dotychczas zmieniałem jedynie biegi w wiertarce Celma, która sprzęgła nie posiada). Wrzuciłem dwójkę, puszczam rączkę sprzęgła. Yeah, udało mi się nie spaść na bagażnik mimo takiego kopa i nie rozwalić skrzyni biegów. Jadę jakieś 45. Nie patrząc, co gaz a co hamulec, naciskam oba i kręcę pedałami do tyłu. Prawie wyleciałem przez kierownicę. Czyli słabe hample w Komarze to mit. Niezły gracik, dobijamy targu. O 11 jesteśmy w Poznaniu. Narzeczona zostaje u ciotki pogadać o ciuchach. Jadę przejechać się po Poznaniu. Nie odpala. W baku podejrzanie mało paliwa. Jakiś dziadek instruuje mnie, jak jeździć na pedałach (dziękuję Panu Edwardowi za tę ceną uwagę.) Jadę na benzyniarnię. Nabywam mixol i pierwszy raz tankuję. Jak odmierzyć mixol? Apteka, nabywam strzykawke 20 ml. Nie pali. Aha, kranik odkręcić i przelać gaźnik :wstyd: . Jakoś odpalił na pych. Dziwnie przycichł. Zgasł. Intuicja podpowiada, że coś się zepsuło. Świeca nie ma ani kawałka gołego metalu. Jakiś „treźwy” gościu pożycza mi paczkę zapałek, której używam jako papieru ściernego. Przy okazji zauważa, że z wydechu za mało kopci. Mieszanka niby 30:1, ale co tam, dowalam jeszcze 10ml i trząchamy bakiem. Rozgrzewamy silnik, jadę dalej. Dzięki, Fred(tak się przedstawił). Po 5km znów zgasł. Fred coś na odchodnym mówił o zapchaniu świecy i późnym zapłonie. Sprawdźmy. Iskra jest. Przypomina mi się z podstawówki model dwusuwa. Żarówka się zapalała kiedy tłok był u góry. Wsadzam śrubokręt zamiast świecy i patrzę, gdzie jest najwyższe położenie tłoka, zaznaczam to na tym kole zamachowym, które jest pod lewą pokrywą. Może za późno iskrzy, może co innego. :help: Jadą jakieś dwa osobniki na MZ. „Łapię stopa” Dwaj emeryci wracający MZ-ką z przejażdżki znajdują czas dla Komarka. Po godzinie wiem już, jak ustawić zapłon. To „koło zamachowe” to magneto, część prądnicy, info się przyda. Dziękuję Panom Ferdynandowi i Henrykowi. Komarynka pali od kopa, raduję sie jazdą rozświetlając mrok 15-watową żarówką. W głowie tli sie pierwszy pomysł na akcesorium - dodatkowy jupiter na akumulatorze. Pierwszy kontakt z „prawdziwym” ruchem drogowym i „mądrością” inżynierów ruchu drogowego. Żeby wyjechać z dworca na Głogowską wystarcyłoby skręcić w lewo. Ale nieeeeeeee! Zakaz skrętu w lewo. Pytam poznańskiego taksiarza. Po 5 km, 2 postojach na światłach i 4 skrętach w prawo robię to, co mógłbym zrobić od razu, gdyby ktoś pomyślał nieco projektując pasy. Głogowska długa, usina remontami. Pierwszy w życiu slalom na motórze. 20:16 - wsiadamy w pociąg. Mieliśmy wsiąść w inny o 20, ale maszynista podmiejskiego zastawił mi drogę. Planujemy przejazd kombinowany przez Wrocław. Moje <tuli> zasypia. Jest dobrze, cały przedział bagażowy dla mnie. Do Wrocławia mam czas na przegląd. Na pierwszy ognień idą poąłczenia śrubowe wahacze z przodu, linki itp. WD40 leje się strumieniami. We wrocławiu motór jakby ciszej jeździ. Nie skrzypi i w ogóle. Przesiadka. Po wyruszeniu, około północy, kierownik pociągu (czwartego z kolei, w którym jechał Komarek) stwierdza, że nawet mając pedały to cóś się nie powinno w pociągu znaleźć, że postara się, aby mnie to wyniosło drożej niż zakup złoma itp, w końcu robi z siebie dobroczyńcę i nie wywala mnie z pociągu. Pazażerowie już nie śpią, bo facio pokrzyczał sobie za ostatni tydzień. 1:10, lądujemy w Katowicach. Wsadzam towarzyszkę w taksówkę, sam postanawiam wracać na Komarku. Nie pali. Zaglądam do baku - albo ktoś mi wachę spuścił w Poznaniu przy Żabe, albo Komarek pali 10/100 :szok: . Jestem zbyt zmęczony, aby się zastanawiać. 1:20, Po dłuższym kręceniu pedałami ląduję na BP. 60ml miksolu i pierwsze w życiu 2 punkty do BP Partner :) Nie pali. Gażnik do rozbiórki, pych, nic. Zapłon na warsztat, , pych nic. :/ Rozmontowuję układ paliwowy. Z kraniku cieknie kropla na 7 sekund. Dmucham w kranik przez rurkę. Dostaję po mordzie strumieniem jakiejś zupy, w której skład wchodzi m. in. benzyna. Czyli w baku syf nieziemski. Nie ryzykuję jazdy na mieszance z rdzą. Zmarznięty wpadam na genialny pomysł.:idea: Nabywam 200 ml jakiegoś rzadkiego soczku wiśniowego w kartoniku z rurką. Promocja, 20 p do BP partner. Pusty kartonik wraz z rurką posłuży mi za bak. Naciągam do niego trochu mieszanki. Dobrze, że mam przy sobie garść opasek zaciskowych. Opask zaciskowe + szmata rulez! 3:10 ląduję pod zakładem pracy, portier rozpina alarm i wpuszcza mnie do hali, żebym miał gdzie posatwić. Odt ąd po godzinach będę w hali dłubał, bo pozwolenie mam. Około 4:00. Umywszy się pobieżnie kładę się koło łóżka, żeby Jej nie zbudzić. Nie pomogło, słyszę zaspany głosik: „co tak benzyną śmierdzi? A, to Ty, Kochanie” Śpi. :rotfl:

Skończyło się pierwsze szaleństwo na Komarku. Rano, zastanowowszy sie nad moją sytuacją stwierdzam, że dowód i OC podczas jazdy po Poznaniu cały czas siedzialy w plecaku w domu ciotki. Głupi mają sczęście a starocie rulez !